piątek, 4 marca 2011

Tłusty czwartek pisany w piątek


Wczoraj był tłusty czwartek. Nawet miałam w planie kupienie pączków w zwykłym markecie, ale mieszkająca tu jakiś czas koleżanka napisała mi maila, że lepszych niż w Sprüngli nie znajdę.
Zawróciliśmy więc ze Stasiem spod Katedry na Paradeplatz i kupiliśmy 3 pączki. Ponieważ Staś w porze podwieczorku zjadł swój wzgardzony uprzednio obiad, każde z nas dostało pączkowy podwieczorek. Dla Stasia był to pierwszy pączek w życiu.




Pączki te mnie jednak nie zachwyciły. W Polsce bym je uznała za co najwyżej przeciętne. Cukiernia Michałek na ul. Krupniczej w Krakowie bardzo wysoko postawiła poprzeczkę. Jeśli kupione wczoraj przeze mnie berlinki (tak się nazywają tutaj pączki) są najlepsze na rynku lokalnym, to nie chcę próbować tych z marketu...

W Londynie pod tym względem było lepiej, kilka polskich sklepów (Bocianek na Colliers Wood, Chopin na Tootingu czy w Sutton) dawało gwarancję, że pączek będzie przypominał pączka, a nie berlinka czy donuta.

***

Z życia pozajedzeiowego.
Przedostatniej nocy Staś przespał 9 godzin 20 minut bez dobicia.
Ostatnia noc była trochę gorsza. Czas bez dobijania był 4 godziny krótszy.
Nadal wierzymy, że jednak zacznie je przesypiać....


3 komentarze:

  1. Te marketowe są piekieeelnie słodkie. W taki cukrowy sposób.

    Te ze Sprungli mogą się schować przy krakowskich, ale tutaj to chyba najbardziej pączkowate pączki. A za rok robimy własne, co?;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jasne!!
    Tylko musisz wiedzieć, że jak piekę/smażę coś małego to w hurt idę;)

    OdpowiedzUsuń
  3. No to tym lepiej w sumie ;-)))

    OdpowiedzUsuń