czwartek, 27 stycznia 2011

Pakowanie

Pierwszy post z dzisiejszą datą jest w rzeczywistości postem wczorajszym. Nie mógł on jednak zaistnieć wczoraj, jako że jakaś niezwykle ważna rzecz musiała mi przeszkodzić w pisaniu.

Dzisiejszy dzień obfitował w atrakcje, które spowodowały że zmęczonam jest.
O 9, a w zasadzie przed 9 przyjechali panowie z Interdeanu. Przyjechało ich trzech, choć dotychczas przyjeżdżało dwóch.
Ponieważ już dwa razy przerabialiśmy kontakty z tymi panami wiedzieliśmy czego się spodziewać. Sterty kartonów, folii bąbelkowej i papierów.
Panowie siedzieli 5 godzin i zamknęli nasze życie w 61 kartonach. Resztę naszego życia spakowaliśmy do 5 walizek, a ten margines, co jeszcze pozostał ulokowaliśmy u mojej mamy. A najfajniejsze jest to, że zabrali też Staszkowe meble, a zatem jeden pokój mamy już umeblowany.

Niestety, zaliczyłam też wtopę. Nie zabrałam panom na czas takiego czegoś, co trzeba mieć żeby zdjąć i wsadzić klosz od lampy sufitowej jeśli chce się zmienić żarówki. I została lampa bez dwóch kloszy:D, bo kilka dni temu zdjęliśmy je, aby właśnie dziś wsadzić nowe żarówki. Poinstruowałam Michała, żeby powiedział naszym wynajmującym, że za dwa miesiące im odeślemy pocztą (w duchu liczę na to, że mają w domu zapasowe to coś). Zaraz mąż powinien wrócić, to zda mi relację.

Thanks God for Interdean!! Kocham się przeprowadzać, jeśli robią to za mnie.

Nie wiem jak wyglądają przeprowadzki zagraniczne jeśli samemu trzeba dbać o wszystko. Może wtedy lepiej pojechać tylko z walizką, a o resztę postarać się na miejscu? W UK podobno opłacało się kupić małą ciężarówkę za grosze i tak przewieźć dobytek. W CH chyba za grosze nic się niestety nie da kupić.


Pożegnania

Kiedy wyjeżdża się na tak długo, warto pożegnać się z jak największą ilością osób. A wszystko dlatego, że nie wiadomo, kiedy się znów będzie można spotkać.
Znajomi zawsze obiecują, że przyjadą/przylecą, a później tylko część z nich rzeczywiście się zjawia. Tak było jak mieszkaliśmy w Londynie.

Trudno prognozować jak będzie tym razem, bo:
- powiększyło mi się trochę grono znajomych,
- kraj bardziej "egzotyczny" niż Wyspy, a zatem bardziej pociągający,
- ale i bilety droższe, bo z Polski nie latają tam tanie linie lotnicze.

Pożegnać się można na kilka sposobów:
- zrobić imprezę i zaprosić na nią znajomych (u nas odpada, bo nie jesteśmy fanami imprez),
- pożegnać się drogą elektroniczną (co uczyniłam w przypadku znajomych z baby jogi, na którą nie wybrałam się przestraszona szalejącym wirusem AH1N1; tu wyjaśnienie - nie jesteśmy sterylnymi rodzicami, ale przeraża mnie wizja podróżowania z zainfekowanym dzieckiem),
- zrobić listę zadań do zrobienia (użytkownikom Androida polecam Google Tasks Manager za free;)) i uwzględnić na niej spotkania ze znajomymi.

My wybraliśmy sposób trzeci. Pożegnania indywidualne trwają od miesiąca. Ciągle ktoś wpada z wizytą i (ku mojej uciesze) zajmuje się Stasiem, ja podaję kawę/herbatę/napoje chłodzące, a raz nawet zrobiliśmy fondue (ale to byli goście 40 godzinni).
wczoraj byłam z przyjaciółką w teatrze na "Chory z urojenia" - ubaw po pachy.

Kończę post, który rozpoczęłam wczoraj.

W imię idei minimalizmu podzieliłam się ze znajomymi naszymi dobrami - książkami i ubraniami. To miłe z naszej strony, nie?

niedziela, 23 stycznia 2011

Formalność pierwsza - work permit

Szwajcaria to bardzo gościnny i otwarty kraj (buahahaha).

A na poważnie. Jak już pisałam (może nie wprost, ale dałam to do zrozumienia) nasz wyjazd jest wewnętrznym transferem w firmie, w której pracuje Michał.
Niezależnie od tego jakie Michał ma kompetencje i jak bardzo go potrzebują, przed podpisaniem umowy o pracę musi otrzymać pozwolenie na pracę. Aby otrzymać pozwolenie na pracę musieliśmy dostarczyć nasz akt małżeństwa oraz akt urodzenia dzieci (w naszym wypadku jedna sztuka). Nie mam pojęcia do jakiego urzędu się to zgłasza, ponieważ pomagają nam dobre dusze, zatrudnione przez firmę.

Jeśli nie ma się odpisów aktów w domu, to należy niezwołcznie udać się do właściwego Urzędu Stanu Cywilnego (można także poprosić o załatwienie tego drogą pocztową bez udawania się do USC). Wniosek można wypełnić na miejscu lub w domu i się z nim zgłosić do urzędu albo skorzystać z EPUAP. Szczęśliwy ten, kto się tam zalogował - mnie się nie udało, mimo, że próbowałam trzech przeglądarek (bez opery i safari, bo takowych nie posiadam).
Zwykle do wniosku należy załączyć opłatę (22 zł), ale tym razem czeka na nas miła niespodzianka. Z opłaty zwalnia zaznaczenie na wniosku faktu, że dokument jest nam potrzebny w celu zatrudnienia.

Szwajcarów należy oczywiście zaopatrzyć w dokumentację pisaną w języku, który zrozumieją; i tu mamy dwa wyjścia:
- tłumaczenie poświadczone (popularnie zwane przysięgłym),
- poproszenie w USC o wydanie aktu wielojęzycznego (jeśli Pani w urzędzie powie, że do Szwajcarii nie przysługuje, bo nie jest ona członkiem UE należy jej w duchu pokazać język i mimo wszystko nalegać na wydanie takiego aktu).

Do USC najlepiej udać się z samego rana na samo otwarcie. To prawdopodobnie gwarantuje brak kolejek i to, że panie urzędniczki nie zdążą wyjąć swoich kanapek.

Na początku drogi uzyskiwania odpisów właściwych aktów uzyskaliśmy fałszywą informację, że akt urodzenia dziecka ma być nie starszy niż 6 miesięcy. 
Dobry duch za nas sprawy załatwiający wyprowadził nas z błędu, zatem pozwalam sobie głosić prawdę - nie ma znaczenia data wydania odpisu aktu.

piątek, 21 stycznia 2011

Spełnione marzenia

W grudniu 2008 Michał, wtedy jeszcze Niemąż, ani nawet Nienarzeczony wziął mnie ze sobą na delegację do Zurychu.
To, co zobaczyłam patrząc z mostu nad jeziorem Zuryskim w jedną


i drugą


stronę spowodowało, że zamieszkanie tam stało się moim wielkim marzeniem.
Nie powiem; namówienie Michała nie było trywialne. Mąż mój kochany jest osobą łaknącą stabilizacji, przewidywalności i braku komplikacji w życiu. Do tego od października 2008 do września 2009 mieszkaliśmy w Londynie, co Michał zapewne umieści na liście swoich życiowych porażek (ale o tym może na marginesie w innych postach; a może nawet sam Michał się wypowie). Trauma i złość związane z mieszkaniem tam, były głównym powodem dla których na każde moje: 'Wyjedźmy do Zurychu" słyszałam odpowiedź: "Nie komplikujmy sobie życia".

W lipcu 2010, ku mojej radości, Michał postanowił spełnić moje marzenie. 
Poza mną, jeszcze jedna osoba jest szczęśliwa; szef Michała, który Zurych obrał za miejsce swojego życia.

Nowy etap w życiu zaczynamy: 3 lutego 2011
Mieszkać będziemy: luty-marzec 2011 Zurych, później przeprowadzka na cholernie bajeczną podzuryską wiochę (jakieś propozycje?) 
Celujemy w: - tymczasowe życie w kraju bez skazy i nie zwariowanie
                  - powiększenie rodziny (najlepiej o siostrę dla Stasia)
                  - nauczenie się języków: niemieckiego i schwyzertüütsch
                  - obżarstwo serowo-czekoladowe
                  - okresowe wizytacje w sąsiadujących krajach

Tymczasem, pozostało jeszcze wiele rzeczy, które należy zrobić przed wyjazdem.
O tym co już się udało napiszę niebawem.