niedziela, 29 maja 2011

Marzenia się spełniają

Odkąd Staś pojawił się na świecie, mam bardzo szybko zmieniające się marzenia. Nie wiem, czy są to do końca marzenia, bo z góry wiadomym jest, że KIEDYŚ się spełnią, i tak też jest. Jedno się spełnia, to pojawia się kolejne.

I tak, jak Staś miał kilka tygodni, marzyłam, aby przestał tyle płakać (między 3, a 8 tygodniem był w tym naprawdę dobry).
Przestał.

Później marzyłam, żeby zaczął mnie przytulać z własnej inicjatywy, tak zarzucając swoje ręce na moją szyję.
Zaczął.

W końcu, marzyłam, aby zaczął przesypiać noc. I co? Ostatnie dwie noce przespane - od 19.00 do 5.50.
Ale na tym nie koniec.
Od dwóch poranków sam wychodzi ze swojego szczebelkowego łóżeczka (lżejszego o dwa szczebelki) i przychodzi do nas. Staje obok mojej głowy i czeka, aż go wsadzę do naszego łóżka.

Wzruszyłam się.
Także tym, że Czesław Mozil zagłosował na uczestnika nie ze swojej grupy.
Może tak kupić jego płytę...

A co do łóżeczka szczebelkowego bez (zaledwie) dwóch szczebelków. Czy ktoś wiedział, że przez tą dziurę da się wypaść? My już wiemy... Staś też...

poniedziałek, 23 maja 2011

Berno


Rzadko się zdarza, abym dwa razy w tygodniu odwiedziła stolicę jakiegoś kraju.
Tym razem, wpierw w poniedziałek pojechaliśmy wyrobić Stasiowi paszport, a w sobotę wybraliśmy się na wycieczkę.

W Bernie widzieliśmy remontowaną wieżę katedry (może przy okazji kolejnego paszportu zdejmą rusztowania) - po lewej
i bardzo wysoki most - po prawej




Byliśmy w ogrodzie różanym, gdzie większość kwiatów nie przypominała róż, ale była tam fajna fontanna.


W fosie w Bernie mieszkają cztery misie. Prezydent Putin podarował kolejne dwa, ale te zamieszkały w zoo.

Odbyliśmy też spacer po starym mieście. Główna ulica pełna fontann. I dom Einsteina tam jest.


Wycieczkę skończyliśmy w Ogrodzie Botanicznym, gdzie Stasia poniosła ułańska fantazja, pomyślał, że umie już zbiegać z góry i w efekcie nabił o beton guza z zadrapaniem.

A co mnie najbardziej zdziwiło?
Rynek warzywny u wrót parlamentu :)


piątek, 20 maja 2011

Kino po szwajcarsku

Kilka dni temu koleżanka wyciągnęła mnie do kina.
Dla osoby nieznającej niemieckiego taka wizyta może okazać się wyzwaniem.
Czy jest jeszcze ktoś kto nie kojarzy słynnych niemieckich dubbingów, gdzie nawet najbardziej filigranowa gwiazda może się okazać posiadaczem bardzo niskiego głosu, a do tego perfekcyjnie znać niemiecki?
Podobno Niemcy (i inne kraje stosujące dubbingowanie) bardzo teraz żałują, że weszły na tory podkładania własnych głosów zamiast lektora. Pochłania to masę kasy. Niestety, nic nie zapowiada, aby się to miało zmienić - populacja zbyt przywiązana do tradycji mogłaby nie przyjąć takiej rewolucji ze spokojem.
W każdym razie, w Szwajcarii filmy też są dubbingowane. Przy odrobinie wysiłku można jednak znaleźć coś, co puszczają w oryginale z niemieckimi napisami.
No i tak się złożyło, że koleżanka odkryła, że w kinie na naszej wiosce grają "Water for elephants", w oryginale (po angielsku i... polsku;)) z niemieckimi i francuskimi napisami. Poszłyśmy. 14 CHF.

Środek filmu i nagle trzask. Po filmie. Myślę - spieprzyło się.
Ale cóż się okazuje. Szwajcarzy w kinie czują się jak w teatrze. Trzask okazał się przerwą. Jak objaśniła mi koleżanka, na niektórych seansach z momentem trzasku pojawia się na ekranie napis, że teraz można iść po lody.

Z przerwy lud zwołuje gong (mówiłam, że jak w teatrze).

I co ciekawe i jednocześnie idiotyczne. Film puszczają nie w momencie zerwania, ani nie wcześniej. Jednym słowem, widz traci kilka minut filmu. Nie wiem czy tak jest na każdym seansie, ale koleżanka oznajmiła mi, że tak i nawet uzasadniła to jakoś, ale nie zapamiętałam.

niedziela, 15 maja 2011

Święto papieru

Święto papieru minęło i pozostaje nam liczyć na to, że nie pójdziemy do więzienia.
A wszystko przez Agatę (tak, tak pani U.A.M-K.;)), która nie wiedząc co czyni podżegała mnie do złamania zasad śmieciowania.
Otóż Agata opisując mi zwyczaje jakie mają u siebie na wiosce powiedziała, że papiery ładują do papierowych toreb, w których coop@home przywozi im zakupy. Cóż za genialny pomysł - pomyślałam ja i ochoczo zrobiłam 6 takich paczek.
Po drodze Michał powiedział, że nasza książka śmieciowa tego zabrania, ale, że on myśli, że jak zwiążemy te paczki to będzie git.

No i dzielnie wyniosłam nasze paczki do altany śmieciowej.
Po dwóch dniach mąż wyniósł kompost i po powrocie zapodał tekst:
"Nie zabrali naszych śmieci! Opisali paczki, że są torbach na zakupy".

Wstyd na wioskę. Trzeba było je znieść do domu i teraz musimy czekać cały miesiąc na kolejne święto.

Może jutro wezmą nasze kartony...

środa, 11 maja 2011

Penis

Dwa dni temu moje oczy pierwszy raz ujrzały obrzezanego penisa.
Nie należy on do męża.
Moja koleżanka przewijała przy mnie swojego synka (11 miesięcy).
Wpierw myślałam, że coś mu się stało (ale ze mnie ignorantka) i już już miałam ją spytać pełnym żalu, ale i ciekawości głosem, kiedy doznałam olśnienia, że on może być obrzezany. Wszak są z USA.
Zamilkłam na wydechu.

Wrażenia estetyczne - negatywne.
Przynajmniej na niemowlęcym siusiaku.