niedziela, 27 maja 2012

Jak zostać rycerzem?

Plan na wspólne spędzanie czasu mamy taki: weekend ma dwa dni, w jeden dzień staramy się gdzieś jechać, a drugi spędzamy w domu zajmując się obowiązkami i idąc na jakiś krótki spacer po okolicy.

W zeszły weekend zastanawialiśmy się gdzie jechać. Ponieważ w sobotę rano okazało się, że nie mamy przygotowanej żadnej wycieczki, postanowiliśmy pojechać w miejsce, do którego można jechać bez wcześniejszego przygotowania - na zamek w Lenzburgu.

Zamek okazał się przyjemnym miejscem, w którym można poznać jego historię, posiedzieć w kawiarni, pooglądać meble i komnaty (choć to bardziej pokoje były) urządzone przez jednego z właścicieli. Dla żądnych krwi są też lochy z więzieniem i narzędzani tortur.


Jak każdy zamek, także ten w Lenzburgu ma swoją maskotkę.


Dla osób zainteresowanych historią właściciele przygotowali szereg scen walki, gdzie postaci są naturalnych rozmiarów.



Ku mojej uciesze na zamku zorganizowano naprawdę dużą przestrzeń dla dzieci. Na tej przestrzeni jest wydzielony kąt dla całkiem małych dzieci oraz duża sala do zajęć plastycznych.



W pozostałej części mieszczą się gry, puzzle, przebrania dla dzieci, imitacja zamku,


wraz ze średniowieczną kuchnią.


W innej części zamku znajduje się też sala zabawowo-naukowa dla dzieci starszych, ale ze względu na wiek Stasia na chwilę obecną mam w tym temacie mało do powiedzenia ;)

Wstęp na zamek i do muzeum kosztuje 12 CHF. Małe dzieci wchodzą za darmo. Jeśli ma się ochotę na wycieczką całodniową, to można kupić za 27 CHF bilet obejmujący trzy okoliczne zamki.

Na zamek (choć wygodniej będzie pod zamek) można wjechać wózkiem. Później zdecydowanie lepiej sprawdzi się jakieś nosidło.

środa, 16 maja 2012

Jakiego języka się (na)uczyć, aby dobrze żyć w Szwajcarii

Tutuł jest skrótem myślowym, a w rzeczywistości zamierzam napisać zarówno jakich się uczyć i w jaki sposób można to osiągnąć.

Szanuję bardzo tych obcokrajowców, którzy decydując się na dłuższy pobyt w Polsce, dokładają starań do nauczenia się języka polskiego choćby w stopniu podstawowym. W imię zasady wzajemności decydując się na wyjazd do innego kraju próbuję zorganizować sobie życie tak, aby znalazł się tam czas na naukę języka.
W Londynie nie było z tym problemu, bo całe szczęście mówią tam po angielsku.

W Szwajcarii zaczynają się schody. W kraju są cztery języki urzędowe, a w poszczególnych kantonach urzędowe/dominujące są inne języki. Nas wyprosiło do Kantonu Zurych, który jest kantonem niemieckojęzycznym. Michał znał podstawy niemieckiego jeszcze ze szkoły, ja z językiem niemieckim miałam do czynienia bardzo niewiele.

- Czy ktoś mi powie dlaczego przed wyjazdem nie zapisałam się na intensywny?-

Ale skoro nie zapisałam się, to musiałam nadrobić wszystko na miejscu. Są na świecie firmy, które swoim pracownikom oferują kurs językowy lub chociaż do niego dopłacają. Firma dla której pracuje Michał idzie o krok dalej i oferuje kurs także partnerowi. W taki oto sposób nadal (choć nie wiem jak długo jeszcze będę mogła) mam 2 godziny lekcyjne niemieckiego w tygodniu.

Szwajcaria jest drogim krajem, a i kursy językowe potrafią wypatroszyć kieszeń. Dla osób, które chcą oszczędzić albo z jakiegoś powodu nie lubią nauki w szkołach językowych lub (myślą, że) nie mają co zrobić z dzieckiem Szwajcarzy przygotowali idealne rozwiązania. Mnie wiadomo o dwóch, a z jednego korzystam.

Urzędy miejskie (Gemeinde) oraz inne organizacje (HEKS) organizują kursy językowe prawie za darmo.
Uczęszczam na kurs organizowany przez HEKS, ale z tego co mi się wydaje zasada w kursach Gemeinde jest podobna.

Kursy są podzielone na te, które mają opiekę nad dzieckiem i te bez opieki. W HEKSie za kurs (4 miesiące) płacę 190 CHF (ta kwota zawiera opiekę nad dzieckiem, bo ta opieka jest za darmo). Mimo, że kurs jest taki tani, to opieka jest naprawdę porządna (na kilkanaścioro dzieci przypadają aż cztery opiekunki, usypiają śpiące dzieci, włącznie z wyjściem z tym dzieckiem na spacer, żeby usnęło w wózku, nie ma problemu z daniem jeść czy zmianą pieluchy, a opiekunki są te same, a zatem dziecko nie jest narażone na lęki, że co tydzień będzie się nim zajmował ktoś inny). Najmłodsze dziecko jakie tam było miało może miesiąc i nadal żyje.

Kurs, a w zasadzie konwersacja odbywa się wśrednich grupach. W mojej grupie jest może 10 osób.

Kursy te są tylko do poziomu A2.

Minusy oczywiście są. W porównaniu do klasycznych szkół językowych zajęcia tutaj są bardziej chaotyczne, mniej zorganizowane. Nie ma książki przewodniej. Ale za to wychodzą naprzeciw oczekiwaniom kursantów i pytają jaki temat chcieliby przerobić.

O tym, że w naszym kantonie można też prawie swobodnie porozumieć się po angielsku pisał Michał w innym poście. Od siebie dodam jeszcze, język francuski nie jest im obcy. Włoski zasadniczo też.

Dla zainteresowanych:
Przykładowa ulotka kursu Gemeinde w Thalwil

piątek, 4 maja 2012

A na biegunie...

Czy był ktoś z Was kiedyś na biegunie? My niby nie, ale jak pokazały ostatnie tygodnie jeden z biegunów znajduje się niecałe dwie godziny drogi od nas i nazywa się Melchsee-Frutt. To tam w pewną niedzielę postanowił nas zabrać Michał. Był (ciepły) marzec, byliśmy my, był też samochód. Jechaliśmy w górę, z góry, autostradą i wąską drogą wiejską po to, aby zatrzymać się na zatłoczonym już parkingu.

Kupiliśmy bilet na kolejke linową (13,8 CHF bez zniżki), a ja miałam gacie pełne strachu, że kolejka się urwie i wszyscy marnie zginiemy. Okazało się jednak, że to jeszcze nie jest nas czas.

Na górze przywitała nas wioska. Znaleźliśmy szlak turystyczne i w taki oto sposób dotarliśmy do bieguna. Wyglądał mniej więcej tak:


Dla takich hojraków jak my żadne warunki nie są groźne. Postanowiliśmy iść dalej. Okazało się, że na biegunie można znaleźć także Kościół.





W naszym synu obudziły się zapędy do sportów ekstremalnych jak też chęć usamodzielnienia się od rodziców. Postanowił szukać szczęścia na własną rękę.


Oczywiście, jako odpowiedzialni rodzice nie pozwoliliśmy mu dołączyć się do plemienia Eskimosów i musiał  resztę wycieczki spędzić z nami.


Sam biegun okazał się być wysokogórską wioską narciarsko-wypoczynkową. Jest tam kilka tras narciarskich (zjazdowych i biegowych), restauracji, hotel i sklepy, w którym, jeśli wierzyć w gust Michała, mają bardzo dobry miód. Nie wiem jak długo utrzymuje się tam śnieg, ale z innego bloga wiem, że latem jest tam bardzo zielono, a szlaki turystyczne nadają się na wycieczkę z dziećmi (także wózkowymi).