sobota, 29 czerwca 2013

Gurten

Nadeszło lato. Szwajcarię nietypowo opanowały deszcze i chmury. To jednak nie zniechęca naszych znajomych do odwiedzania nas.
W tym roku, który pod tym względem nie różni się od innych sezonów letnich, znów mamy wakacje pełne gości. Sezon otwarła moja wychowawczyni ze Szkoły Podstawowej i wieczna nauczycielka francuskiego (tak, tak - nawet z wychowawczynią z dawnych lat można utrzymywać intensywny kontakt!).

Zasadniczo lubimy naszych gości, a ponieważ lubimy też kraj, w którym mieszkamy, to próbujemy zainicjować lub pogłębić relację gościa ze Szwajcarią. I kolejny raz padło na Berno, ale ponieważ widzieliśmy to miasto już kilka razy, to tym razem wyjazd uległ małym modyfikacjom - nauczycielka została odstawiona do centum, a my udaliśmy na eksplorowanie dalszych terenów.

Padło na Gurten (864 m n.p.m.). Z powodów, które stały się dla nas jasne dopiero na górze, najbliższy parking był zajęty, ale wydaje się, że jeśli nie ma żadnych zaplanowanych atrakcji, to można zostawić samochód niemalże pod samą stacją kolejki. Na Gurten można wejść pieszo lub wjechać kolejką zębatą. Ponieważ pogoda nam nie dopisała i popadywało, zdecydowaliśmy się na kolej zębatą. Podróż trwa kilka minut. Bilet w dwie strony dla osoby dorosłej kosztuje 10,5 CHF (dla mających Halbtax* 5,5 CHF). Wagony tej kolejki są duże i w zasadzie nie ma w nich siedzeń, więc spokojnie można wejść do środka z wózkiem. Nachylenie jest takie, że nawet osoba lękająca się takich wydarzeń powinna znieść podróż bez uszczerbku dla psychiki.


(Państwo, których głowy widać z przodu mówili po polsku, a jak okaże się później nie byli tego dnia jedynymi Polakami zdobywającymi Gurten.)

To, co zastałam na górze przeszło moje oczekiwania. Wiedziałam, że na górze jest hotel i dwie restauracje oraz plac zabaw, ale nie wiedziałam, że to tak wyśmienicie wygląda.
Restauracje są dwie. Jedna jest klasyczną restauracją (dla eleganckich osób, które umieją nawet małym dzieciom wpoić dobre maniery), a druga bufetową, gdzie w przystępnej cenie można zjeść jedzenie dobrej jakości. Dla fanów ziemniaków zdradzę, że mają tam trzy rodzje rösti. A żeby nie było, że jestem pamiętliwa, to postanowiłam zapomnieć o tym, że jajko sadzone było zimne.

Na górze znajduje się naprawdę sporo atrakcji dla dzieci. Stanisław, idąc w ślady dziadka i pradziadka, wiąże swoje życie z koleją i nie przepuści żadnemu pociagowi, nawet takiemu w wersji mini. Tym razem na przejażdżkę naciągnął tatę. Pociąg składał się z lokomotywy elektrycznej, która ciągnęła kilka kolorowych wagonów.



Jak już wychodziliśmy, to podstawili lokomotywę parową. Niestety, właściciel nie wiedział, że Molly (imię lokomotywy ze zdjęcia) w rzeczywistości jest żółta, a zielona jest przecież Emily!


Po przejażdżce Stanisław postanowił zeksplorować dwa istniejące tam place zabaw.
Mały



I duży



Z jakiegoś powodu (ale chyba raczej bez powodu) nie zrobiliśmy całościowego zdjęcia dużemu placowi zabaw. Ale w wielkim skrócie jest tam blaszak z latającą kulką i wielki drewniany sprzęt z ruchomym mostem, dużą zjeżdżalnią, kładkami, tunelem ze sznurków itd.

W czasie, gdy Staszek zdobywał place zabaw, ja zdobyłam wieżę widokową. Widać z niej panoramę Berna, czyli to:


Podczas pobytu zdecydowaliśmy się na pewien krok. Zakładałam, że poczekamy z tym jeszcze kilkanaście lat, ale przerosło nas to. Posadziliśmy dziecko za kierownicą ruszającego się samochodu i kazaliśmy jechać.

Okazało się, że nie taki diabeł straszny i nasze dziecko potrafi nawet prowadzić trzymając kierownicę tylko jedną ręką:

A teraz o Polakach zdobywających Gurten.
Gdy wjechalismy na górę spotkała nas niespodzianka. Była niespodzianką nie dlatego, że była przyjemna (nie interesujemy się kolarstwem górkim, więc była nam obojętna), ale że o niej wcześniej nie wiedziliśmy. Otóż, poza nami i ludźmi z kolejki szczyt zdobyła m.in. Maja Włoszczowska, która wywalczyła sobie trzecie miejsce!

*taki lokalny wynalazek uprawniający do zniżkowych przejazdów (może uda się namówić Michała, żeby rozwinął temat).