sobota, 26 marca 2011

Łazik

Staś zaczął chodzić.
O ile zrobienie 6 koków można nazwać chodzeniem.
Rzeczone 6 zrobił wczoraj, a dziś dwa razy powtórzył.

Ponadto, ktoś w tej rodzinie szwankuje. Albo lunatyzm albo nadprzyrodzone zdolności.

Otóż ostatniej nocy (skądinąd bardzo dobrej) Staś spał u siebie do 5, kiedy to wzięliśmy go do siebie. Mały człowiek obudził się o 7.20...w samej pieluszce.
Michał od razu powiedział, że to nie on.
Ok, pomyślałam - babcie mają synka za ponadprzeciętnie mądre dziecko, więc może kolo w swojej mądrości rozpiął napy i wyszedł z pajaca. Zbadałam więc pajaca. I co? Otóż tylko jedna napa była rozpięta.
Jaki z tego wniosek?
Staś nie jest ponadprzeciętnie mądry, jest geniuszem - po wyjściu z pajaca zapiął napy!


niedziela, 20 marca 2011

IKEA Shit

Sprawa z naszymi meblami rozwiązała się następująco. Kolejny konsultant zmolestowany przez Michała poinformował, że problem nie jest rozwiązany i płatności kartą nie przejdą, ale wyciągnięcie pieniędzy z bankomatu powinno się udać. I rzeczywiście się udało. Meble kupione w środę i przyjechane w czwartek.

Wczoraj zaczęliśmy swoista walkę o wygląd naszego nowego mieszkania. Bilans: stół, dwa krzesła, dwa stoliki nocne, stolik kawowy i kawałek komody po telewizor (kupiliśmy taki wypasiony przeznaczony pod telewizor do 50", ale stał na nim będzie nasz 19" monitor z tunerem telewizyjnym; liczę jednak na to, że będzie go widać z kanapy) złożone. Prace utknęły na jednej desce, którą łosie źle zrobiły i nijak nie dało się jej wkręcić. Biedny zmęczony mąż udał się więc w podróż do Ikea. Przy okazji zamówił łóżko, które w końcu się pojawiło w sklepie.
Deskę dostał nową, wtrącił dwa hot dogi i wrócił do domu.

Dziś kontynuowalismy składanie. Bilans: skończenie komody pod telewizor, dwa krzesła, połowa komody na buty i połowa wielkiej komody do przedpokoju i dwie wtopy Pani Domu (ale nie powiem w czym). W gratisie była wizyta w miejskiej kawiarni.

W tym miejscu chciałam się publicznie pomodlić i podziękować Bogu, za to, że stworzył Wadenswil i góry i jeziora. Gdy jechaliśmy rano pogoda była pochmurna. Z upływem godzin niebo pojaśniało, a ja ilekroć wychodziłam na balkon byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Słońce, jezioro i wielkie ośnieżone szczyty. Zaręczam, że czuję się jak w bajce i nie wiem czym zasłużyłam na to wszystko. Dziś zapomniałam aparatu (a ten w telefonie nie ma zooma), ale nadrobię i pokażę, choć zdjęcie pewnie nie odda tego jak to wygląda w rzeczywistości.

Jutro czeka nas kolejny dzień walki. Tym razem z Interdeanem i w dalszym ciągu z komodami.

wtorek, 15 marca 2011

Pech day

Wszystko zaczęło się w IKEA.
Pojechałam tam rano ze Stasiem, żeby zamówić meble. W planach miałam przystanek w tamtejszej restauracji na drugie śniadanie.
Początkowo wycieczka przebiegła pomyślnie. A później już do końca dnia się waliło.

1. W restauracji skończyły się śniadania (czyt. przyszliśmy jakieś 15 minut za późno).
2. Nie mogłam zapłacić, odrzucało mi kartę. Zbombardowany telefonami mąż, zbombardował telefonami UBS i dowiedział się, że mają jakąś awarię i nie widzą naszych kart. Spędziłam tam godzinę, po czym wróciłam z kwitkiem do domu...
3. Ale zaraz, jakiego domu? W drodze się zorientowałam, że zapomniałam kluczy. A pora obiadu zbliżała się nieubłaganie. 16 CHF z jakimi zostałam w kieszeni pozwoliło mi na zaproszenie Stasia do Coop Restaurant. Na szczęście zjadł obiad.

Sprawa naszych pieniędzy pozostaje nadal nierozwiązana, bo każdy konsultant z którym Michał rozmawia:
a) nie widzi naszego konta,
b) nie oddzwania,
c) a jak już Michał zadzwoni ponownie, to konsultant mówi, że placówka, w której zakładaliśmy konto nie odbiera telefonów

Ja chcę moje meble! Wrr.

Pozytywy:
- przyszedł Kindle
- Staś na placu zabaw był maskotką żłobkowych dzieciaków i chyba mu się to podobało

poniedziałek, 14 marca 2011

Polski poniedziałek

Dziś rano poszłam na spotkanie polskich mam.
Ale zanim tam poszłam, to spotkała mnie wieeeelka, przeogromna przykrość.
Kupiliśmy mi Kindle'a. Jak zawsze, gdy mam mieć coś nowego, to nie mogę usiedzieć na miejscu w oczekiwaniu. Szacowana dostawa: jutro. Więc jak jutro, to jutro, a dziś poszłam do sklepu.
Wracam i co widzę!? Zawiadomienie, że kurier był i mnie nie zastał. Rozminęliśmy się o 4 (słownie: cztery) minuty.
Zatem nowy członek rodziny dołączy do nas jutro.

No a później było to spotkanie i w sumie było tak sobie, tzn. ja się tak sobie bawiłam.
A może się tylko niepotrzebnie poirytowałam jak jedno dziewczę, gdy dowiedziało się, że Staś ma rok zadało kpiące pytanie: "I jeszcze nie chodzi?"
A co Cię to obchodzi czy chodzi czy nie; odpinkol się młoda damo i zajmij swoim dzieckiem.
A Stasio zacznie chodzić jak będzie miał na to ochotę.

Pozdrawiam wszystkie niechodzące roczniaki.



niedziela, 13 marca 2011

Schmerikon

Dziś pojechaliśmy do Schmerikonu, takiej wiochy w kantonie St.Gallen, która w rzeczy samej nie okazała się wcale nie być wiochą. Oczywiście, tym samym runęła moja wizja zielonych hal, owiec i innych wiochoskojarzonych rzeczy, które spodziewałam się tam zastać.
Schmerikon okazał się być miejscem zaopatrzonym w kilka rond, salon Mercedesa, a nawet sklep modelarski.

A skąd moja wizja? Otóż przyczynił się do niej były szef Michała, który właśnie tam wynajął sobie mieszkanie. Nie wiem co on nagadał panu mężowi (pm), ale z opowiadań pm wynikało, że w tej miejscowości będą mieszkały same Heidi, a wszystko to w liczbie nie więcej niż 10 gospodarstw.

Tak czy inaczej, pogodziwszy się z porażką mojej wyobraźni udaliśmy się w odwiedziny do rzeczonego szefa, który zaprosił nas na fondue. Fondue serowe jest zawsze niezłym funem, a więc i tym razem wizytę należy uznać za udaną - i to nie tylko z powodu walorów smakowych. Drodzy Państwo; rozwijam się towarzysko. Przewiduję, że jeszcze ze 3 razy pójdę do ludzi, których wcale nie znam i już kompletnie zobojętnieję na stres z tym związany i ani nie będę chciała uciekać, ani nie będę miała sraczki, ani nawet nie będę powtarzała sobie mantry "nikt Cię tam nie zje".

I na koniec kapka estetyki: widok jaki Państwo C. mają z salonu jest lepszy od widoku jaki my, Państwo K. będziemy mieć już we wtorek. Nie zrobiłam zdjęcia żadnego, a szkoda. Może następnym razem o tym pomyślę.

czwartek, 10 marca 2011

Ommmmm

Poszłam na jogę dla mam z dziećmi.
Taka joga nie jest dla mnie pierwszyzną. Chadzałam tu będąc w ciąży, a tu już ze Stasiem.
Nie pretenduję do miana jogina, ale coś mi się kurde no na tych zuryskich zajęciach nie podobało.

Kobieta przez część poświęconą ćwiczeniom da kobiet cały czas korzystała z kartek na których miała wyrysowane asany i ich opisy. Żeby to jeszcze sama sobie narysowała w ramach konspektu - ale to wyglądało jak ksero książki.
Nikt do kogo chodziłam na jogę nie korzystał z kartek. No dobra, pani Pola w Shivanandzie miała kartkę z ogłoszeniami, które nam czytała po zajęciach.
I taki zajęcia kosztują 35CHF za wejście. Za tyle to ja sobie książkę do jogi mogę skserować, trochę dołożyć i kupić matę.
I bądź tu mądry człowieku - ja chcę do Agnieszkiiiii!!!!!

A później była część dla dzieci. Jakieś piosenki, machanie nóżkami. To było ok!
Ale było też jedno ćwiczenie (prowadząca demonstrowała na misiu) - dziecko leży na plecach, mama chwyta dziecię za nogi i podnosi pupę. No i jedno dziewczę się zagalopowało i całe dziecko podniosło za nogi, głową w dół, że tak sobie zwisało.
Od razu przed oczyma stanął mi ten film.

***
Część kulinarna. Wczoraj wyszła mi kolejna pyszna kasza jaglana.
Kasza jaglana z karmelizowaną gruszką i orzechami.

- ok. 130 gr kaszy jaglanej
- twarda gruszka (wzięłam williamsa) pokrojona w kostkę (ze skórą)
- ok. 10 dag orzechów włoskich (pokruszyłam, żeby Stasiowi życie ułatwić)
- cukier (ja wzięłam trzcinowy)
- ser gorgonzola (według uznania, ja chyba wzięłam ok. 10 dag)

Wykonanie:
Ugotować kaszę. Na patelni rozpuścić cukier, wrzucić orzechy, a po chwili gruszkę.
Całość wymieszać. Dodać ser i jedziemy!!

Przepis zaczerpnięty stąd.

poniedziałek, 7 marca 2011

Rapperswil

Wczoraj Pan Mąż zabrał nas na wycieczkę do Rapperswil-Jona (czy ktoś wie czy i jak to się odmienia?). A tak po prawdzie, to byliśmy tylko w Rapperswil. Kiedyś to były odrębne miasta, ale z nieznanych mi powodów (choć dr Google na pewno wie) połączyły się i teraz nazywają się tak jak się nazywają.

Czy wiedzieliście, że Rapperswil jest szwajcarskim centrum polskości; że zamieszkiwali tam i Prus i Żeromski (podobno obaj pod tym samym adresem)? Że zamek tamtejszy był wydzierżawiony na 99 lat przez ś.p. Władysława Platera (ciekawe w której korporacji pracował, że miał na to kasę?) który otworzył tam Muzeum Polskie? Dzierżawa już mu skończyła, a muzeum nadal trwa. Niestety, byliśmy ta za wcześnie i było jeszcze zamknięte.

Z akcentów polskich jest tam też biblioteka, która swojego czasu była największą polską biblioteką poza granicami Polski.

Samo miasto przeurocze (jak większość miast w CH położonych nad jakimkolwiek jeziorem). Zdjęć niestety nie mamy, bo była mgła. Ale to nic - wybieramy się tam jak niebo będzie jaśniejsze, a ogrody różane (także słynne) zakwitną. Wtedy zwiedzimy muzeum i porobimy foty. Ktoś chętny na wycieczkę?

Za tydzień jedziemy na jakiś kompletny wygwizdów na fondue do znajomego Michała.

***

Od czasu do czasu nachodzi mnie na bardzo zdrowe gotowanie. Raczej zdrowe jedzenie jest u nas na porządku dziennym (Boże wybacz mi te kilogramy nutelli i pamiętaj, że od 2 tygodni nie kupiłam ani słoiczka), ale czasem przekraczam granice raczej i wychodzą albo cuda (jak dziś) albo syf nieziemski.

Otóż Panie i Panowie dziś na popołudniowym stole obiadowo-podwieczorkowym zagościła kasza jaglana z figami (z kuchni pięciu przemian).

Zachęcamy babcie do zaznajomienia się z przepisem. Staś zjadł dwie miski na jedno posiedzenie... na pewno zamieni się w drzewo.

Składniki:

100 gr kaszy jaglanej
łyżeczka masła
łyżeczka soku z cytryny
2 łyżki czerwonego wina lub słodkiej papryki (zainwestowałam w wino za 1,30 CHF)
kilka suszonych fig (wzięłam chyba 6), śliwek (wzięłam 5), morel (wzięłam 6) i mała garść rodzynek
mielony lub świeży imbir (wzięłam mielony)
cynamon
sól
uprażone orzechy nerkowca (to sobie darowałam, bo gonił mnie ten nieubłagany czas)

Wykonanie:

Do 400 ml gorącej wody wsypać uprzednio przepłukaną kaszę. Dodać pokrojone figi, rodzynki, śliwki i morele; później masło, cynamon (na oko) i imbir (też na oko). Całość posypać szczyptą soli, dodać cytrynę i wino. Wymieszać. Gotować pod przykryciem około 20 minut. Na małym ogniu psze państwa.
Serwujemy z uprażonymi orzechami nerkowca.

Zdjęć nie mam, ale wygląda jak klasyczna breja;)

piątek, 4 marca 2011

Tłusty czwartek pisany w piątek


Wczoraj był tłusty czwartek. Nawet miałam w planie kupienie pączków w zwykłym markecie, ale mieszkająca tu jakiś czas koleżanka napisała mi maila, że lepszych niż w Sprüngli nie znajdę.
Zawróciliśmy więc ze Stasiem spod Katedry na Paradeplatz i kupiliśmy 3 pączki. Ponieważ Staś w porze podwieczorku zjadł swój wzgardzony uprzednio obiad, każde z nas dostało pączkowy podwieczorek. Dla Stasia był to pierwszy pączek w życiu.




Pączki te mnie jednak nie zachwyciły. W Polsce bym je uznała za co najwyżej przeciętne. Cukiernia Michałek na ul. Krupniczej w Krakowie bardzo wysoko postawiła poprzeczkę. Jeśli kupione wczoraj przeze mnie berlinki (tak się nazywają tutaj pączki) są najlepsze na rynku lokalnym, to nie chcę próbować tych z marketu...

W Londynie pod tym względem było lepiej, kilka polskich sklepów (Bocianek na Colliers Wood, Chopin na Tootingu czy w Sutton) dawało gwarancję, że pączek będzie przypominał pączka, a nie berlinka czy donuta.

***

Z życia pozajedzeiowego.
Przedostatniej nocy Staś przespał 9 godzin 20 minut bez dobicia.
Ostatnia noc była trochę gorsza. Czas bez dobijania był 4 godziny krótszy.
Nadal wierzymy, że jednak zacznie je przesypiać....


środa, 2 marca 2011

Toddlerowe jedzenie

Ukończenie roku przyniosło nam zmiany.
Mając rok i jeden dzień Staś postanowił być wybredny.
Efekt jest taki, że od 27 lutego nasze dziecko nie zjadło obiadu...

W niedzielę wcale (mimo, że na obiad było to samo, co w sobotę), w poniedziałek swojego nie tknął, ale zjadł kilka makaronów z naszego talerza, wczoraj z ryżu z kurczakiem i warzywami zjadł kilka kawałków kurczaka, a ryż i warzywa zameldował na podłodze.
Wczoraj też, o zgrozo!!, odmówił zjedzenia kolacji....

Ratuje mnie ta strona.

Ilość spożywanego przezeń pokarmu nie wpłynęła negatywnie na zasoby energetyczne Stasia.
Wniosek: kalorie to ściema.