niedziela, 20 marca 2011

IKEA Shit

Sprawa z naszymi meblami rozwiązała się następująco. Kolejny konsultant zmolestowany przez Michała poinformował, że problem nie jest rozwiązany i płatności kartą nie przejdą, ale wyciągnięcie pieniędzy z bankomatu powinno się udać. I rzeczywiście się udało. Meble kupione w środę i przyjechane w czwartek.

Wczoraj zaczęliśmy swoista walkę o wygląd naszego nowego mieszkania. Bilans: stół, dwa krzesła, dwa stoliki nocne, stolik kawowy i kawałek komody po telewizor (kupiliśmy taki wypasiony przeznaczony pod telewizor do 50", ale stał na nim będzie nasz 19" monitor z tunerem telewizyjnym; liczę jednak na to, że będzie go widać z kanapy) złożone. Prace utknęły na jednej desce, którą łosie źle zrobiły i nijak nie dało się jej wkręcić. Biedny zmęczony mąż udał się więc w podróż do Ikea. Przy okazji zamówił łóżko, które w końcu się pojawiło w sklepie.
Deskę dostał nową, wtrącił dwa hot dogi i wrócił do domu.

Dziś kontynuowalismy składanie. Bilans: skończenie komody pod telewizor, dwa krzesła, połowa komody na buty i połowa wielkiej komody do przedpokoju i dwie wtopy Pani Domu (ale nie powiem w czym). W gratisie była wizyta w miejskiej kawiarni.

W tym miejscu chciałam się publicznie pomodlić i podziękować Bogu, za to, że stworzył Wadenswil i góry i jeziora. Gdy jechaliśmy rano pogoda była pochmurna. Z upływem godzin niebo pojaśniało, a ja ilekroć wychodziłam na balkon byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Słońce, jezioro i wielkie ośnieżone szczyty. Zaręczam, że czuję się jak w bajce i nie wiem czym zasłużyłam na to wszystko. Dziś zapomniałam aparatu (a ten w telefonie nie ma zooma), ale nadrobię i pokażę, choć zdjęcie pewnie nie odda tego jak to wygląda w rzeczywistości.

Jutro czeka nas kolejny dzień walki. Tym razem z Interdeanem i w dalszym ciągu z komodami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz