W grudniu 2008 Michał, wtedy jeszcze Niemąż, ani nawet Nienarzeczony wziął mnie ze sobą na delegację do Zurychu.
To, co zobaczyłam patrząc z mostu nad jeziorem Zuryskim w jedną
i drugą
stronę spowodowało, że zamieszkanie tam stało się moim wielkim marzeniem.
Nie powiem; namówienie Michała nie było trywialne. Mąż mój kochany jest osobą łaknącą stabilizacji, przewidywalności i braku komplikacji w życiu. Do tego od października 2008 do września 2009 mieszkaliśmy w Londynie, co Michał zapewne umieści na liście swoich życiowych porażek (ale o tym może na marginesie w innych postach; a może nawet sam Michał się wypowie). Trauma i złość związane z mieszkaniem tam, były głównym powodem dla których na każde moje: 'Wyjedźmy do Zurychu" słyszałam odpowiedź: "Nie komplikujmy sobie życia".
W lipcu 2010, ku mojej radości, Michał postanowił spełnić moje marzenie.
Poza mną, jeszcze jedna osoba jest szczęśliwa; szef Michała, który Zurych obrał za miejsce swojego życia.
Nowy etap w życiu zaczynamy: 3 lutego 2011
Mieszkać będziemy: luty-marzec 2011 Zurych, później przeprowadzka na cholernie bajeczną podzuryską wiochę (jakieś propozycje?)
Celujemy w: - tymczasowe życie w kraju bez skazy i nie zwariowanie
- powiększenie rodziny (najlepiej o siostrę dla Stasia)
- nauczenie się języków: niemieckiego i schwyzertüütsch
- obżarstwo serowo-czekoladowe
- okresowe wizytacje w sąsiadujących krajach
Tymczasem, pozostało jeszcze wiele rzeczy, które należy zrobić przed wyjazdem.
O tym co już się udało napiszę niebawem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz